Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ania postanowiła nie walczyć dalej z panią Andrews. Trudno walczyć z przeciwnikiem, który na uderzenia rapieru odpowiada ciosami topora.
— Ponieważ Janki niema, — rzekła, wstając z godnością, — nie zostanę tu dłużej. — Przyjdę znowu, kiedy Janka będzie.
— Przyjdź, przyjdź, — rzekła pani Andrews serdecznie. — Janka nie jest ani odrobinę dumna. Ma zamiar obcować nadal z dawnemi przyjaciółkami. Będzie się rzeczywiście cieszyła z twoich odwiedzin.
Miljoner Janki przyjechał ostatniego dnia w maju i zasypał ją znowu klejnotami. Pani Linde była niezmiernie uradowana, że pan Inglis przekroczył już czterdziestkę, był przysadzisty i siwawy. Pani Linde nie krępowała się w wyliczaniu jego wad, tego można było być pewnym.
— Do ozłocenia takiej pigułki jak on, trzeba rzeczywiście mieć wszystkie jego pieniądze, — oznajmiła uroczyście.
— Zdaje się, że jest uprzejmy i ma dobre serce, — wtrąciła Ania lojalnie. — I jestem przekonana, że ma jak najlepsze zamiary wobec Janki.
— Hm, — odpowiedziała pani Małgorzata.
Fila Gordon wyszła zamąż w następnym tygodniu, a Ania pojechała do Bolingbroke, aby być jej druchną. Fila wyglądała w swym stroju ślubnym jak bajka z koronek. Wielebny Janusz promieniał ze szczęścia.
— Będziemy kroczyli jak para kochanków przez krainę ewangelji, — rzekła Fila, — a potem osiądziemy na ulicy Patersona. Matce wydaje się to okropne — uważa, że Jaś powinien przynajmniej postarać się o kościół w jakiemś przyzwoitem miejscu. Ale uboga dzielnica, w której zamieszkamy, będzie dla mnie jak usłana różami, gdy będę