Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XX.
Gilbert mówi.

— Był to długi i prozaiczny dzień, — ziewnęła Fila, przeciągając się leniwie na kanapie, pozbywszy się dwóch natarczywych kotów.
Ania podniosła wzrok z nad „Klubu Pickwicka“. Teraz, po egzaminach wiosennych, raczyła się Dickensem.
— Dzień był prozaiczny dla nas, — rzekła w zadumie. — Ale dla niektórych ludzi był to dzień cudowny. Niektórzy byli dziś szczęśliwi. Może gdzieś dokonano dzisiaj jakiego wielkiego czynu lub napisano wielki poemat lub urodził się wielki człowiek. A niejedno serce zostało złamane, Filo.
— Poco psujesz swoją piękną myśl, dodając to ostatnie zdanie, — mruknęła Fila. — Nie lubię myśleć o złamanych sercach i innych niemiłych rzeczach.
— Czy sądzisz, że zdołasz przez całe życie unikać niemiłych rzeczy, Filo?
— Boże wielki, nie. Czyż i teraz nie jestem na nie narażona? Nie uważasz chyba Olesia i Alfonsa za rzeczy miłe, gdy mnie poprostu dręczą przez całe życie?
— Nigdy niczego nie traktujesz poważnie, Filo.
— A dlaczego mam to robić? Dość jest ludzi, którzy tak postępują. Światu potrzebni są tacy ludzie jak ja, Aniu. Okropny stałby się, gdyby wszyscy byli tak straszliwie poważni. Mojem zadaniem jest czarować i wabić.