Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potem udał się Tadzio w samotne miejsce za stosem drzewa, aby się zastanowić nad złemi drogami życia.
Zielone Wzgórze spowite było w mrok i ciszę, gdy Ania powróciła do domu. Natychmiast położyła się do łóżka, gdyż była bardzo zmęczona i senna. Zaledwie przyłożyła głowę do poduszek, zapadła zaraz w półsen. Ale w tej chwili drzwi uchyliły się, a lękliwy głos szepnął:
— Aniu...
Ania usiadła zaspana.
— Tadziu, to ty? Co się stało?
Biało ubrana postać przebiegła przez pokój i przypadła do jej łóżka.
— Aniu, — załkał Tadzio, otaczając jej szyję ramionami. — Tak się cieszę, że wróciłaś do domu! Nie mogłem zasnąć, aż tego komuś nie powiem.
— Co powiesz?
— Jak źle się czuję!
— Dlaczego się czujesz źle, kochanie?
— Bo byłem dzisiaj tak zły, Aniu, o byłem strasznie zły, gorszy niż kiedykolwiek!
— Co zrobiłeś?
— O, boję się powiedzieć ci tego! Nigdy mnie już nie będziesz kochała, Aniu... Nie mogłem się dzisiaj modlić. Nie mogłem powiedzieć Panu Bogu, co uczyniłem. Wstydziłem się, że On będzie to wiedział.
— A On o tem i tak wie, Tadziu.
— Tola też tak powiedziała. Ale pomyślałem sobie, że może tego akurat nie zauważył. Chciałbym jednak tobie to pierw powiedzieć.
— A cóż takiego zrobiłeś?
Jednym potokiem wypłynęło z Tadzia wszystko.
— Nie poszedłem do kościoła i łowiłem ryby z Cottonami i powiedziałem pani Linde tak wiele kłamstw, o, wię-