że wszystko to podobne jest do jakiejś burzy,
nietutejszym dąbrowom grożącej pogrzebem,
w podziemnych okolicach, pod podziemnym niebem.
Srebrzyste rozpadliny, luetyczne krzaki,
wielkie, mętne jeziora, trzcin umarłych kępy,
dna, po których księżyce łażą jak robaki.
Stawidła z młynem, który mglę kraje na strzępy;
grzyby wielkości dębów: łeb takiego grzyba
pełny jest jam, do których nie łatwe dostępy!
W rozkroczach drzew mieszkają ośmiornice chyba!
W dolinach rośnie kaszka, pomornik i piołun,
nad strumieniami tataraków jest siedziba.
Czarnoziem, pomieszany z wapnem i popiołem,
rodzi same drapieżne lub smutne rośliny.
A teraz patrz! W odmętach szmaragdowej śliny
rozluźniają się łodyg poplątane węzły,
i pod naciskiem nożów, które w nich ugrzęzły,
pękają złote supły i zielone liny,
rozdzielają się włókna, i spomiędzy włókien
wypływa sok żywotny, zwany krwią roślinną;
wre przez sekundę — potem ścieka wąską rynną
i pada na posadzkę z głuchym łzawym hukiem.
Czyja podstępna pasja pod ostrza gilotyn
oddala ten przepyszny podsłoneczny ogród?
Czyja ręka szperała pod każdym wykrotem,
sięgała po nasturcje, gwałciła winograd,