Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie uszedł stu kroków, gdy człowiek czy upiór
zawołał ochryple: „Stój, mały!“

I pobiegł do chłopca wstrzymując dech prędki
w wichurze, co wiała na przestrzał.
Był zły. Purpurowe na czole miał cętki
i z ust mu dymiło, gdy wrzeszczał:

„Ty, śpiesz się powoli! Nierówny rachunek!
Z dwóch części umowa się składa.
Pamiętaj, smarkaczu, jest jeden warunek,
którego nie spełnisz, to biada!

Czternaście masz lat. Jesteś — co? Jesteś gówniarz
a siejesz dokoła niepokój.
Gaś bunt, póki czas, do języka gwicht uwiąż,
i kneblem i ciszą pysk okuj!

Stul uszy i włosów nadmierny blask przyćmij,
tu, czołem z chodnika pył zamieć!
Pokornie do ręki, jak wierny pies, przyjdź mi,
i poproś, i naucz się skamleć!

Dość! Odmaszerować!“ Tak rzekł i okropnie
zzieleniał i wiatrem się nadął.
Dzwoniły już pierwsze o bruk deszczu krople.
gdy z chmur odlatywał gromadą.

Czeka w chacie matka syna,
niespokojna spóźnionego.