Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wystawić z głębszém, niespokojniejszém życiem. Dzień taki powinien coś zapowiadać niepewnego; nurtowanym być przez skryte spiski do odbicia konfederatów. Władza stanęła groźnie z wyniesioném w nocy rusztowaniem, lecz i gorączkowy stan stołecznego ludu, powinien także wydawać się władzą. Zbrodnia ta tylko polityczną była zbrodnią; a konfederacya tylu przychylnych, jak sam autor mówi, miała w Warszawie. Jakże to poetyczno-groźna postać musiała być téj stolicy! Autor ją niemą, głuchą i zimną zostawia. Czemu nakoniec króla nie wystawił mówiącego za mniemanymi królobójcami? (bo istotnie nie mogli myśleć o królobójstwie zgubném dla ich sprawy). Król broniący winnych przed sądem! Co za obraz! Autor go odrzucił, starał się nawet zniżyć, uśmiesznić; bo to król tylko elekcyjny, a tu szło o ukazanie wyższości autokratów nad stworzonego przez lud władzcę. Kilka tylko najpoetyczniejszych dotknąłem obrazów. Cóż autor z niemi zrobił! Godziłoż się tyle poezyi podeptać i zniszczyć?
Będą autorowi zarzucać, że nic nie mówił o jarzmie moskiewskiém, ciążącém wówczas nawet zbrojną siłą na stolicy i kraju. Ten sam zarzut