Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wało się od wieków, dziś się praktykuje, i do końca świata praktykowaném będzie. Zkądże więc taka przeciw niemu zajadłość w klasycznym obozie, a takie znowu pobłażanie romantyków utrzymujących złośliwie, że rymy jego nie były gorsze od płodów tak zwanego klasycyzmu? — Oto dziwnym zbiegiem okoliczności: kiedy z litewskich borów wschodziła nowa gwiazda poezyi, z tłustych łanów wołyńskich podniósł się pyzaty księżyc, istny symbol Jaksy — tego arcy-mistrza kommunału. Z teką wierszydeł spadł on na koronną Warszawę i stał się żywą parodyą ówczesnych panujących tam wszechwładnie wyobrażeń pseudo-klasycznych. Te same rzeczy zwietrzałe, powiedziane już tysiąc razy, powtarzał w mniéj dobrze utoczonych i zwięzłych wierszach, ale zawsze czérpał z téj co i klasycy krynicy, i w niczém nie oddalał się od ich rutyny co do formy, wyrażeń, stylu. Nie mając ich nauki, ich talentu, przecież robił to co i inni. Była to ta sama maniera, tylko praktykowana przez partacza, który robił jak na jarmark, i przeciw ich jakości stawiał chełpliwie swoją ilość. Z rozmowy przekonano się że nieuk, ciasna głowa — lecz mimo tego i on miał swoje koncepta, i on potrafił tak