Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ukochanym dzieciom! Błogosławieństwo moje i modły może oddalą od nich ten kielich goryczy!
„Niemniéj jak księżna i ja czułam się wzruszoną i ucałowałam jéj ręce; ona zalewała się łzami, mnie również na płacz się zbierało.
— Jak tylko wstanę, pójdę do męża — mówiła daléj księżna — tymczasem ty sprowadź swoją parę, niech do nóg ojcu upadnie, a on ich przyciśnie do serca. Uspokoj ich żeby niebyli bardzo pomięszani; bo czegóż się mają obawiać? potém pójdziemy na śniadanie, i nowe to dziecko tak będzie przyjęte, jakbyśmy ją wybrali sami.
„Kochana, nieoceniona Matko, jakież to serce! jaka wyrozumiałość!
„Niepotrzebuję opisywać sceny pojednania; łatwo ją sobie wyobrazić. Rodzice okazali się, jakimi byli w gruncie, najlepszymi, najtkliwszymi. Płakaliśmy wszyscy. Książe Ludwik zanosił się od płaczu; księżna Maryanna omal niezemdlała; wzruszenie było powszechne. Młoda synowa miała niewypowiedziany urok; w każdym jéj ruchu i słowie, tyle gracyi, taka swoboda, tak coś ujmującego, że niepodobna było niepokochać jéj odrazu.
„— Oto najlepsza twoja exkuza — rzekł stary książę do syna wskazując na księżnę Maryannę —