Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie pożegnałam księżnę, i pobiegłam zdać sprawę młodéj parze z téj całéj rozmowy. Wyznaję, że obiecywałam sobie zupełną wygraną. Niemogąc prawie zasnąć, wstałam do świtu, i udałam się na przedpokoje staréj księżny, która kazała mię przywołać, gdy jeszcze była w łóżku. Na pierwsze wejrzenie wyczytałam z jéj twarzy pomyślną wróżbę.
„ — Lanele, rzekła do mnie — siadaj tu i słuchaj; powtórzysz im co ci powiem, z całą twoją oględnością. Mówiłam z mężem; cała ta noc zeszła nam na téj rozmowie, aczkolwiek boli nas to głęboko, z tém wszystkiem, jak powiedziałaś: co się stało, odstać się niemoże; a więc trudno odepchnąć ich od siebie, niechże przynajmniéj postępowaniem swojem, wzajemnem przywiązaniem i szczęściem jakiego będą doznawać, starają się zasłużyć i usprawiedliwić naszą wyrozumiałość. Najwięcéj przestrasza mię, ta ich zbytnia młodość i ta gwałtowna miłość tych dzieci; najczęściéj bowiem tego rodzaju stadła, zawiązane mimo woli rodziców, niewiodą się. Obojgu gruba zasłona zakrywa oczy i serce; jedno drugiego niezna, dopiero po upływie kilku lat inaczéj patrzą na siebie, oziębiają się, swarzą, nienawidzą i rozwodzą. Oby dobry Bóg oszczędził tych nieszczęść tym