Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niech jeno nie czekam na was!“
Rzekł, a już duchy piekielne
Spełniły jego życzenie;
Twardowski na drzwi kościelne
Siadł i uniósł się w przestrzenie.
Musiał się klamki co siły
Trzymać, pęd bowiem był taki,
Że aż w uszach wichry wyły.
Nawet i najszybsze ptaki
Chyżości równie szalonej
Nie mają. — Drzwi go nosiły,
Kędy chciał, na wszystkie strony
Myślą kierować mógł niemi.
Leciał… Nad nim księżyc, gwiazdy,
Pod nim ziemski krąg zamglony. —
A gdy dosyć miał już jazdy,
Drzwi spuściły się ku ziemi
I legły na niej z łoskotem.
Cisza… noc… w koło nikogo…
Mistrz Twardowski podniósł ramię —
Drzwi znowu pomknęły lotem
Tą samą powietrzną drogą,
I wkrótce w kościelnej bramie
Znów znalazły się z powrotem. —