Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani odbierało humoru, prawdziwy Dyogenes chrześciański, otrząsał się złym myślom i ciągnął daléj; o Ojczyznie nigdy nie zwątpił, pomocy od nikogo nie żądał i nigdy się smutkom nie poddawał. Znałem go, kochałem i raz tylko dostrzegłem zamyślenia nad sobą; było to w jego biednéj stancyjce na Batignolu, w blizkości uiicy Clichy. «O czém myślisz?» — «Ej bo widzisz, miewam sny, które mi zapowiadają mój koniec i inne dziwne rzeczy», — i na tém zamilkł, a ja o bliższe szczegóły, znając naturę człowieka, nie pytałem. Autor Sędziwoja, krytyk znakomity, ze współczesnych swoich, najwyżéj cenił poezye Cypryana Norwida, dla którego miał osobliwszą przyjaźń, i wyrażał się o nim równie jako o najzdolniejszym rysowniku którego z Dürerem porównywał, i jak o poecie ze czcią wysoką.
Że to była godzina w któréj zamykają szpital, pan Adam oddalając się, raz jeszcze zbliżył się do cierpiącego:
— «Cóż cię boli?»
— «Tu w piersiach pali jak ogniem, dużo krwi wyszło.»
— «No, ależ to u ciebie nie pierwszy raz, zbytek krwi która się oddziela, natura sama siebie leczy, bądź dobréj myśli, ja tu przyjdę do ciebie, będę przychodził ile mi czasu starczy, a czy nie potrzebujesz czego?» i Adam sięgnął do kieszeni, rad oddać wszystko co posiadał.
— «Nic nie potrzebuję, jestem tu jak w raju, powietrze doskonałe i czystość wielka, a te siostry miłosierdzia...»
Adam uścisnął mu rękę: «donieście mi jak się ma gdybym jutro przyjść nie mógł».
Słowa Adama choć nie do mnie wyrzeczone były mi rozkazem; pobiegłem nazajutrz; wchodzę — łóżko już puste, świeżą bielizną okryte, jedna z sióstr, nie powiem mi-