Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niestrudzonego w niesieniu pomocy ubóstwu nie uczci i nie ukocha, kto Bronisława Zaleskiego, kto doktora Gałęzowskiego i Korabiewicza? Na tych to mężach probować można prawdy słów Wicentego Pola: że u nas «ten temu swat, ten temu brat, a już dobremu to każdy rad».
Przy łożu chorego spotkałem pana Adama; na widok wchodzącego z Gieryczem, cierpiący dźwignął się na pościeli.
— «Jak się masz Bohdanie?»
— «Dobrze mi tu bardzo, siostry miłosierdzia co chwila zachodzą, jakie one... no nie ma słów na to.»
Adamowi oczy zaszły jakby mgłą w któréj się łza wyrabia, to siostry prawdziwe, takie ubogie a takie bogate sercem; one z tą swoją chorągwią Matki Boskiéj, lecą na przód mój bracie przed całém Chrześciaństwém. Dziekoński pochwycił rękę Adama i począł ją pocałunkami okrywać, «panie Adamie, dziękuję panu». Adam wyrwał mu rękę, «dajże pokój majorze, nie rozrzewniaj się, przyjdziesz do zdrowia, to zaziębienie tylko i znowu nam gdzie powędrujesz». Słowa te odnosiły się do ciągłéj włóczęgi Bohdana, który nigdy długo nie dosiedział, wicher ojczysty pędzał nim po świecie, a jakich przygod nie przechodził, i jakiego chleba nie próbował; i leczył (z uniwersytetu w Dorpacie wyszedł jako doktcr medycyny), i malował szyldy saltimbankom obwożącym budy ze zwierzętami i pracował przy inżynierach, a czasami ścigany przez policyą, bo któryż z wychodców żołnierzy nie był prześladowany, krył się po grotach skał szwajcarskich, albo, jak pisał do Juliana Kurtza, w kapliczce grobowéj na cmentarzu w Zurich, układał sobie na noc gniazdo pod głowę podściełając wieńce grobowe. Życie takie nie nużyło go,