Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a drugiém długie miesiące przemijały, a dlaczego, sam uznasz za słuszne, kiedy ci powiem, żem nie chciał uchodzić za natręta; codziennie dochodziły mię przechwałki tego to owego, że tak blizko z nim żyje... pan Adam; pan Adam, co on z nimi miał do mówienia? albo ja wiem. Zaszedłem raz; Biergiel pociągał brzytwy na pasku, ojciec przechadzał się zakłopotany, Zan po drugiéj stronie wpatrywał się w niego nieprzenikliwym wzrokiem, dyalog się ucinał, rozmowa nie szła; jedno spojrzenie Biergla od brzytwy zafascyonowało mnie, straciłem koncept i wyniosłem się co prędzéj. I znowu miesiące upływały tęskne, długie, nieznośne, jak bywa każdemu z mojém usposobieniem, kto się z ojczyzny wydali i końca pielgrzymki dopatrzyć nie może; we dnie zajęcia i burzliwe rozprawy polityczne zagłuszały jakoś, ale z nocą uczucie niewypowiedzianego żalu ogarniało serce aż do tego stopnia, że fizycznie ciężyć poczynało; uderzenia raz przyspieszone, raz słabe i prawie żadne, poruszanie ust i powieki, bezsenność i chęć płaczu bez możności wylania łez, wszystko to dręczyło mnie nieustannie. W stan podobny zapadało wielu; byli którzy sobie w jego przystępie życie odbierali; tęsknotę taką medycy podciągnęli pod rubrykę chorób i nazwali nostalgią; u mnie trwało to jakiś czas. Obraz Ary-Scheffera[1] Chrystus consolateur miłosiernym wzrokiem patrzący na Polaka któremu kajdany z rąk opadają, uwolnił mnie od téj nędzy; spojrzałem, łzy rzuciły się gwałtownie i choroba się skończyła. Swobodniejszy na umyśle, pobiegłem do lasku Bulońskiego... huk i gwar pomięszany pociągnął mnie

  1. Na licytacyi galeryi Książąt Orleańskich.