Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzeba, żebym nie zapomniał, żem się w grzechu pierworodnym urodził. »Czy prawdziwe twoje słowa, Ojcze, można uwierzyć, czy nie?« — mówi mi chory. Zamiast odpowiedzi, dałem drapaka. Myślałem, że na tem koniec, ale nie. Na drugi dzień o godz. 3½ zrana zabrałem się do umywania i reszty sztucerady; słyszę, że ktoś z nadworu puka, otwieram okno i pytam kto i czego chce? »Ja — odpowiada przy drzwiach stojący chory — nic nie zaszło, interesu nie mam żadnego, przyszedłem tyko zobaczyć, jak ty się masz, Ojcze?« Naturalnie, że ja go za to zgóry: dzieckiem nie jesteś, a głupstwa robisz, świeżo po deszczu, tak wcześnie, poraniony cały przychodzisz tutaj, chcesz febrę mieć, czy co? Ona na to: »Wszystko tobą teraz powiedziane, to rzecz najmniejszej wagi, mów, jak się masz, Ojcze, o to tylko mi chodzi«. Usłyszawszy, że dobrze, powiedział: »Dzięki Bogu« i odszedł.
Z tych kilku faktów może Ojciec wnosić, że żyjemy na dość przyjacielskiej stopie, dałby Bóg, żeby tak nadal było.
Dostałem z miasta kilka proszków sody i kwasu, było mi kiedyś bardzo jakoś niewyraźnie, rozrobiłem sodę, żeby się orzeźwić; tej operacji przypatrywał się mój czarny kuchmistrz, warto było zobaczyć, jak on szeroko usta roztworzył z podziwu, że pod szklanką ognia niema, a woda zimna od tego proszku tak kipi, że aż ze szklanki wybiega. Gdyby te otwarte usta był zobaczył nasz wołyński chłop, to z pewnością powiedziałby: »ot se ale, ni uroku pysok!«
Listy Ojca, to jest do mnie i do dawnych moich chorych z Ambahiwuraku, odebrałem, Bóg za-