Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znaczeniu tych słów. Na służbie byłem ustawicznie, nie kładłem się wcale, to wszystko jednak było robione ot z grubego wióra tylko, a nie tak, jakby trzeba było. Nie lękam się jednak wcale o to, boć przecie Pan Jezus patrzy w sercu i wie, że nie z braku dobrej woli to niedbalstwo pochodziło. Kilka razy ubawiła mnie prostota, z jaką moje pisklęta okazywały mi współczucie w tym małym kłopocie. Siedziałem raz w stancji i brewjarz odmawiałem; słyszę, że ktoś do mnie puka, wychodzę i zastaję trędowatą, trzymającą niewielki koszyczek świeżo zebranej fasoli jeszcze w strączkach.
— Co powiesz? — pytam.
— Zebrałam trochę fasoli, weź ją, Ojcze, i ugotuj, pracujesz mocno, musisz się dobrze żywić.
— Bóg ci zapłać za miłosierne serce — odpowiedziałem — ale jeżeli chcesz mnie ukontentować, to zjedz sama.
— Nie, to dla ciebie, Ojcze, ja mam także i dla siebie trochę.
— Niech ci to nie będzie przykro, ale nie wezmę — powiedziałem jej i odszedłem, żeby tę sprawę zakończyć.
Zachodzę kiedyś do moich dawnych chorych, którzy świeżo przybyli — gotowali ryż na obiad; załatwiwszy to, po co przyszedłem, odchodzę; oni mnie zatrzymują: »Czekaj, Ojcze, dokąd idziesz? Zaraz ryż będzie ugotowany, już niewiele trzeba, zjesz, Ojcze, z nami, a potem pójdziesz, gdzie masz iść«. Podziękowałem za zaprosiny i odszedłem.
Po południu jeden z nich pyta mnie: »Jak się masz, Ojcze, bardzo cię febra męczy?« Odpowiedziałem, że dobrze się mam, a ucierpieć coś przecie