Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

płać; ucieszyli się tym listem moi chorzy, bo Ojca pamiętają i dopytują się nieraz o Ojca. Z początku wahali się, cz mogą odpisać, czy może nie. Upewniłem ich, że Ojca usposobienie łaskawe dla nich, wcale się nie zmieniło, i że nietylko Ojca się nie obrazi, ale przeciwnie, ucieszy Ojca ich odpowiedź. Napisali zaraz odpowiedź i dali mi ją do przetłumaczenia i wysłania; jedno i drugie wypełniam obecnie stosownie do ich życzenia. Przewodniczka moja, o której Ojcu przedtem pisałem, szczęśliwie powróciła, z nią razem przyszła jedna z dawnych moich chorych z dzieckiem. Obecnie ten dzieciak ma trzeci rok, biega już i potrochu mówi; ochrzciłem to dziecko parę miesięcy przed opuszczeniem Ambahiwuraku — imię jej Marja. Z początku patrzyła na mnie zdaleka i bardzo nieśmiało, ale po paru dniach zawiązała się już pomiędzy nami przyjaźń, jakbyśmy się znali od nie wiem ilu lat. Najbardziej zaś cieszy mnie to, że ta mała Marynia umie przeżegnać się i »Zdrowaś Marja« z innemi odmawia, sama jeszcze napamięć nie umie »Zdrowaś«, ale z innymi to odmawia — da Bóg, że dalej dobrze pójdzie.
Budowa schroniska wprawdzie postępuje, ale bardzo a bardzo powoli, nie ma Ojciec wyobrażenia, co mam trudności na każdem kroku. O fotografjach pamiętam, nie posyłam ich jeszcze, bo nie można było dotychczas je zrobić. Radbym bardzo, żeby ta woja Rosji z Japonią już aby raz skończyła się; oni się czubią, a ja tracę jałmużnę nam daną przy zmianie rubli, które opadły wskutek wojny. Czekać na lepsze czasy ze zmianą nie można, bo trzeba płacić robotnika, materjał i t. p.