Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ojciec wydrukuje ten list w »Misjach«, to wcale o to nietrudno, żeby coś w tym rodzaju pomyślał, albo i utrzymywał niejeden z czytających »Misje«, zwłaszcza kiedy przeczyta, że ja uszczęśliwiony z odzyskania napowrót moich dawnych chorych, że niecierpliwie wyczekuję na mających nadejść jeszcze i t. d., co wszystko jest przecie dowodem nie pogardy albo nienawiści, ale samej miłości, z którą się wcale nie ukrywam i dlatego wspominam tu o tem. To zapatrzenie się na czarnych, nie odnosiło się wcale do trędowatych, ale wogóle do czarnych. Trędowaci to zupełnie odrębna rzecz. Jak musi koniecznie mieć powołanie kto chce być, zakonnikiem albo zakonnicą, tak samo zupełnie trzeba mieć koniecznie powołanie do obsługiwania trędowatych. Wcale nie wystarczy choć święta, ale chwilowe, przemijające pragnienie, tylko musi mieć prawdziwe do tego powołanie ten, kto chce zaopiekować się trędowatymi. Bez powołania ani rusz. Mówili ci panowie, których słyszałem, o czarnych wogóle i chociaż rozprawiali bardzo niby mądrze, wysilali się, żeby uzasadnić te swoje zapatrywania, ja jednak otwarcie Ojcu mówię, że po dziś dzień ani wydziwić się nie mogę temu, jak można tak nie mam podziś dzień odpowiedzi na moje zapytanie. Pytam najpiegorw: poniża białego widzieć brata w czarnym dlatego, że ten bidny czarny pod wieloma względami niżej od niego stoi. A oddawać się całkowicie rozpuście, dopuszczać się najbezwstydniejszych i częstokroć nieludzkich poprostu czynów z czarnymi, jak to tu, niestety, jest na porządku dziennym u białych, to pewno bia-