Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łych wywyższa, uszlachetnia? Dalej — kochać czarnego nie można, bo byłoby to już za wiele, do tego stopnia biały poniżyć się przecie nie może. Ale kochać jakiegoś psa, kota, lub innego w tym rodzaju faworyta, a do tego nieraz tak całem sercem doń przylgnąć, że kiedy taki faworyt zdechnie, to po nim takie szlochania i lamenty, jakby po stracie najdroższej jakiej osoby — to bynajmniej nie upokarza białego, nie stawia go narównie z nierozumnem zwierzęciem, z którem on się brata? Czy mało widzimy białych, którzy mają takich faworytów? Na to mówią: »Tak, to zależy... to jest... rozumi ksiądz...« Nie, wcale nie rozumiem i dlatego pytam — potem znowu: »Jednakże... widzi ksiądz« i t. p. przelewania z pustego w próżne nic zgoła nie znaczące, dlatego powiedziałem, że odpowiedzi nie moje pytania nie mam.
Rozbazgrałem się, a tu tymczasem dobre wychowanie nakazuje podnocować, bo i północ niedaleko, dlatego kończę, polecając Was wszystkich opiece Matki Najświętszej.

Marana, w listopadzie 1904.

W liście P. Matka przysłała mi obrazek S. M. T., za który pokornie dziękuję; dałem ten obrazek jednej z nowoprzybyłych dawnych moich chorych i przytem zaczęliśmy gwarzyć o Karmelu i jego łaskawości dla nas, o ogromnej pomocy, którą wciąż od początku mamy od drogich Matek i t. d. i t. d., krótko mówiąc, powtórzyłem im to, co słyszeli ode mnie w Ambahiwuraku. Dodałem przytem, że: obrazek, który obecnie daję, dostałem w liście