Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ludziom o przyspieszenie niezbędnej pomocy. Prawda?
Pisząc ten list, musiałem przerwać, żeby wyprawić jedną duszę do nieba. Dlatego mówię prawie z zupełną pewnością, że do nieba, bo była to stara poganka, którą trąd zniszczył zupełnie. Poczuwszy się gorzej, zawołała mnie i prosiła o Chrzest św. Natychmiast ją ochrzciłem, nadając imię Marja, o które też sama prosiła, a niedługo potem skonała. Mam zatem w Bogu nadzieję, że ta dusza jest już w niebie. Oprócz tego mam jeszcze i tę pociechę, że umarła ona z trądu, a nie z głodu.
Wie Ojciec, że pomimo ustawicznych roztargnień, z któremi mój urząd połączony, jestem ciągle jakby w rekolekcjach. Niedostatek, cierpienia, śmierci i t. d., na które ustawicznie patrzę, tak wyraźniej jakby namacalnie pokazują mi marność i znikomość wszystkiego, co stworzone; tak jasno przedstawiają, że człowiek jest tylko w podróży, a nie w ojczyźnie na tej ziemi, że wątpię, czy w rekolekcjach można lepiej przejąć się temi prawdami. Cała bieda tylko w tem, że nie umiem korzystać z tego tak, jakbym chciał i powinien. Może Ojciec sobie przypomina na liście, który kiedyś moi chorzy do Ojca pisali, było podpisanych dwóch katechistów: Michał i Rafał. Michał dawno umarł, jak już Ojcu pisałem. Temi dniami Rafał pożegnał się też z tym światem, proszę Ojca o modlitwy za jego duszę. Obecnie trąd więcej bruździ, niż przedtem; straciłem niedawno kilku z moich chorych. Mam w Bogu nadzieję, że się z nimi zobaczę kiedyś w niebie, bo po katolicku poumierali ci nieszczęśliwi. Żeby mi tylko Bóg pozwolił tak um-