Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeć, jak niejeden z nich. Jedna z chorych ubawiła nas nieco swoją chorobą. Woła mnie i mówi: »Ojcze, ogromnie boli mnie wewnątrz, daj ostatnie namaszczenie, bo może prędko już umrę«. Kontent byłem, że boi się umierać bez zaopatrzenia, ale przytem jakoś mi się wydało, że śmierć nie zagląda jej jeszcze w oczy. Gromadka chorych zebrała się koło jej izby i chcieli zaczynać modlić się za quasi konającą. Trąd jeszcze niebardzo był u niej rozwinięty, starą też nie jest. Rozpytałem dokładnie, gdzie ją boli, i zobaczywszy puls i język, powiedziałem jej, że jeżeli chce, najchętniej dam Ostatnie namaszczenie, ale przedtem dam jej coś wypić. Rozpuściłem we wodzie porządną dawkę soli przeczyszczającej, zaniosłem chorej i powiedziałem: wypij to, a po południu mi powiedz, jak ci jest i wtedy cię zaopatrzę, jeżeli będzie potrzeba. Było to koło 9 godziny rano. Po południu zamiast zaopatrywać na drogę wieczności, śmiałem się razem z innymi, że konająca zamiast umierać, wyzdrowiała zupełnie.
Rozbazgrałem się dziś nienajgorzej i jeszcze niejedno miałbym Ojcu do powiedzenia, ale, bojąc się Ojca znudzić moją gadaniną i stracić pocztę oprócz tego, zostawiam to do następnego listu, jak Bóg da doczekać. Bardzo Ojca proszę o łaskawą pamięć w modlitwach i o siarczyste zbieranie jałmużny, bo widzi Ojciec sam, że jej nagwałt potrzebuję. Czekam cierpliwie na odpowiedź.