Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odgaduję, co Ojciec myśli, a raczej co Ojciec odpowie na to, com napisał, mianowicie: pojmuję doskonale, że pilno ci do nowego schroniska, z tego co piszesz widzę, że w porządnej biedzie jesteście i t. d., wszystko to prawda, ale zapominasz przytem, że nietylko twoi trędowaci są w takiej biedzie, ale po całym świecie pełno ubóstwa i nędzy, i wszędzie wsparcia potrzeba, zatem niepodobna żeby tak prędko, jakbyś chciał, mogło się zebrać tyle, ile trzeba na twoje schronisko. Na co, zgadłem, czy nie? Zdaje się mi, że tak. Wiem i pamiętam o tem doskonale, że jak u nas w kraju, tak po całym świecie tyle nędzy, że najmiłosierniejsi ludzie często są w kłopocie skądby co dostać i gdzieby najpierw dać, bo wszędzie bardzo potrzeba jałmużny, ale przytem i tego zapomnieć nie mogę ani na chwilę, gdyż ciągle na to patrzę, że nędzarza choćby nawet i ciężko chorego, od niejednych drzwi bez litości odpędzą to tak, ale przecie znajdzie się miłosierne serce, co go przyjmie i zaopatrzy o ile możliwości w co potrzeba. No, czy nie? Trędowatego zaś wszyscy zewsząd pędzą, a nikt nigdzie nie przyjmie, bo się ich boją, brzydzą się niemi i gardzą powszechnie. Uważają tutaj sobie ludzie za wielki uczynek miłosierdzia, kiedy przechodząc rzucą trędowatemu jałmużnę. Niech się mi te stare budynki, w których mieszczą się moi chorzy, zaczną się walić tak jak kościół, gdzie podziać tych nieszczęśliwych? Teraz pewno zgodzi się Ojciec z tem, że nie mogę, mając to na myśli, uważać moich chorych inaczej, jak tylko najbardziej potrzebujących ratunku i nie mogę nie naprzykrzać się jak Matce Najśw., tak też