Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze narysowałeś — rzekł trybun, chcąc skończyć rozmowę — każę zrobić nowy plan i dam ci go jutro, gdy przyjdziesz. Dokończywszy słów tych, wstał.
— Racz mnie jeszcze posłuchać, trybunie.
— Jutro, Gezyuszu, jutro.
— To, co mam powiedzieć, nie cierpi zwłoki.
Trybun zajął napowrót krzesło, acz niechętnie.
— Będę się starał być zwięzłym — rzekł dozorca pokornie — tylko pozwól mi jeszcze na jedno pytanie.
— Miałżem nie wierzyć Gratusowi, gdy mówił o więźniach pod liczbą V?
— Ależ zapewne, że winieneś wierzyć; obowiązkiem twoim było wierzyć, iż cela zawiera trzech więźniów ślepych i bez języków.
— Dobrze — odparł dozorca, a jednak rzecz się tak nie miała.
— Nie?... — rzekł trybun z nowem zdziwieniem.
— Słuchaj i osądź. Stosownie do rozkazu obszedłem cele, zaczynając od pierwszego piętra, a kończąc na najniższych. Rozkaz nieotwierania numeru V szanowałem przez całe ośm lat, podając jedzenie i picie otworem na to przeznaczonym.
— Wczoraj, gdy odebrałem nowy rozkaz, nie bez ciekawości zbliżyłem się do tych drzwi, spodziewając się ujrzeć tych nieszczęśliwych, co wbrew wszelkim oczekiwaniom tak długo żyli. Z razu zamki nie chciały puścić i dopiero, gdyśmy je z całą siłą pchnęli, ciężkie drzwi się otworzyły. Wszedłszy zastałem tam jednego tylko człowieka bez oczu, języka i całkiem obnażonego. Włosy nieszczęśliwego posklejane, spadały na piersi i plecy; skóra żółta jak pergamin; a gdy wyciągnął ręce, ujrzałem paznogcie palców zaokraglone jak szpony ptaka.
Pytałem go o towarzyszy, wstrząsnął przecząco głową; mimo tego zaprzeczenia przeszukaliśmy całą celę. Podłoga była mokrą jak i mury, a nigdzie żadnego śladu reszty więźni. Gdyby tam zamknięto niegdyś trzech ludzi i dwóch z nich umarło, toć byłyby przynajmniej ich kości.
— Cóż więc przypuszczasz?