Jeszcze raz spojrzał Ben-Hur w koło siebie. Na pokładzie szalała walka, nieprzyjacielskie okręty cisnęły na boki „Astrei.“ Niewolnicy na ławach, nie widząc straży, która poszła na górę, targali swe łańcuchy, a przekonawszy się o daremności swych usiłowań, dzikiem i szalonem wyciem rozdzierali powietrze. Karność zniknęła, przestrach rozprzęgnął wszelki porządek, a jednak nie... bo oto hortator, niezmieniony i spokojny jak zawsze, siedział na krześle i wydawał rozkazy, lecz nikt nie zwracał na nie uwagi. Bez innej broni prócz młotka do uderzeń, dopełniał swemi nawoływaniami ogólnego zgiełku. Ben-Hur raz jeszcze rzucił nań okiem i wybiegł... nie żeby uciekać, ale aby szukać trybuna.
Jednym skokiem znalazł się na pokładzie i ujrzał niebo krwawą gorejące łuną, straszliwą walkę, napierające na „Astreę“ okręty, i morze pokryte szczątkami rozbitych statków. — Napastników była moc nieprzeliczona, Rzymian szczupła garstka. — Zaledwie objął wzrokiem ów straszny widok, aliści uczuł, że się zapada i leci w tył. — W jednem mgnieniu oka cały kadłub galery z trzaskiem się rozpadł, a morze jakby na to tylko czekało, zapieniło się, zaszumiało i zalało go. Ben-Hura otoczyła nieskończona ciemność.
Chociaż posiadał wiele siły, która budzi się w człowieku w chwili grożącego życiu niebezpieczeństwa, przecież ciemność i szum wody ubezwładniły go tak, że stracił prawie przytomność.
Prąd wody popychał nim jak klocem drzewa ku kabinie, gdzie byłby utonął, gdyby nie opór tonącego statku, który go dźwignął w górę. Czując, że wraz z drobniejszymi szczątkami wypływa na wierzch, uczepił się jakiegoś przedmiotu i z nim płynął. — Czas który przebył pod wodą wydał mu się o cały wiek dłuższym, niż był w rzeczywistości. Gdy zaś uczuł, że jest na powierzchni wody, odetchnął głęboko, świeżem powietrzem napełnił płuca, a otarłszy wodę z włosów i oczu, wydostał się wyżej na deskę, która go ocaliła, i opierając się na niej, obejrzał się wokoło. Blizkim był zaiste śmierci pod wodą, ale i na niej czekała go ona każdej chwili.
Nad wodą ścielił się, jak mgła przezroczysta, dym od płonących statków.
Bitwa zdawała się skończoną, ale kto był zwycięzcą, niepodobnem było odgadnąć. Od czasu do czasu przesuwały się przed jego oczyma
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/131
Wygląd
Ta strona została skorygowana.