Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłaś. Nikt prócz ciebie jednej, nie udziela mi tak słodkiego, tak błogiego ukojenia... takiej jasności... Miałbym prawie ochotę płakać z nadmiaru szczęścia!...
Nataszka przybliżyła się jeszcze bardziej, a twarzyczka jej spłonęła radością i miłością namiętną, bez granic.
— Nadto cię kocham dziecię... kocham nad wszystko na świecie!...
— A ja!... — Odwróciła główkę, aby ukryć łzy cisnące się gwałtem do ócz: — Dla czego nadto? spytała cichutko. — Czy można kiedy kochać za wiele?
— Dla czego?... pytasz... Powiedz że mi dziecię szczerą prawdę, jakie masz przeczucie w głębi serca?... Czy będę żył? Jak sądzisz?...
— Jestem tego pewna! najpewniejsza! — wykrzyknęła Nataszka w uniesieniu coraz wzrastającem, przyciskając namiętnie do ust jego obie dłonie.
Zamilkł.
— Jakby to było dobrze — odszepnął po chwili, całując ją w czoło nad nim pochylone.
Nataszka nie posiadała się z radości, przypomniawszy sobie jednak, że nadto wielkie wzruszenie, mogłoby pociągnąć za sobą skutki najfatalniejsze dla chorego, wtrąciła, opanowując siłą woli własne uniesienie.
— Nie spałeś książę... To źle... Trzeba spać... błagam o to!...
Uścisnął jej rękę, ona zaś usiadła na dawnem miejscu. Dwa razy spojrzała ukradkiem na niego, spotykając się zawsze z jego wzrokiem w nią utkwionym. Zaczęła