Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tanie, co do zdrowia jej brata? Wyręczyła ją w tem panna Bourrienne:
— Jak się ma książę? — spytała.
— Jego ekscellencja, pan pułkownik, mieszka razem z tamtymi...
— A więc żyje? — Marja pomyślała, lżej cokolwiek odetchnąwszy... — Coś o nim słyszał? — głośno dodała.
— Służba mówiła mi że... zawsze jednakowo...
— Cóż to znaczy? — powiedziała sobie w duchu. Bała się pytać powtórnie, i spojrzała tylko z czułością niewymowną na swego bratanka, siedzącego naprzeciw niej w karecie. Chłopczyna, zwyczajnie jak dziecko, cieszył się i plaskał w dłonie, na widok ulic w mieście, i rozmaitych przedmiotów nowych a ciekawych. Opuściła głowę na piersi i tak pozostała, głęboko zadumana, póki nie zatrzymała się ciężka kareta przed domem wskazanym przez przewodnika. Wyskoczyła raźno z powozu, skoro drzwiczki otworzono. Spostrzegła na lewo olbrzymie wody zwierciadło. To były nurty Wołgi. Na prawo, na ganku stało kilka osób. Między innymi była i młoda dzieweczka, z twarzą okrągłą i rumianą jak jabłuszko, z głową otoczoną djademem pysznych, kruczych warkoczy. Uśmiechała się niby, ale z jakąś dziwną goryczą. To była Sonia. Marja wstępywała żywo po stopniach ganku, a Sonia wskazywała jej drogę, mówiąc nieśmiało i głosem drżącym:
— Tędy proszę... tędy...
Znalazła się naraz w sieniach, przed poważną matroną, o rysach jeszcze pięknych, chociaż przypominają-