Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samo i z drugą nogą, spoglądając kiedy niekiedy ukradkiem na Piotra. Te ruchy spokojne powtarzające się miarowo, dziwnie ułagodziły rozstrój nerwowy w Piotrze. Mały człowieczek roztasowawszy się wygodnie w swoim kąciku, przemówił do Piotra w te słowa:
— Musieliście Baryń dużo przejść nędzy w życiu, co? — W tonie jego mowy przeciągłej i spiewnej, było tyle prostoty, serdeczności i dobroci, że Piotr zanim zebrał się na odpowiedź, czuł jak mu łzy do ócz napływają. Człeczyna jakby czytał w jego duszy zbolałej, mówił dalej, chcąc mu czas zostawić do odzyskania krwi zimniejszej i równowagi. — Eh! przyjacielu, nie trzeba znowu brać wszystkiego tak bardzo gorąco!... Cierpi się godzinę... dwie... a żyje wiek cały. Dzięki Bogu! jeszcze nas nie schowano do jamki! Pomiędzy ludźmi są i źli i dobrzy!...
Wstał nagle i odszedł szybko:
— Ah! jesteś hultaju? — odezwał się ten sam głos spiewny i nadzwyczaj sympatyczny, na przeciwległym końcu szopy. — Powróciłeś zatem? Ho! ho! masz widocznie dobrą pamięć — mówił człeczyna, głaszcząc ręką pieska który skomlił radośnie i obskakiwał go, liżąc po rękach pieszczotliwie. Wrócił razem z psiną na dawne miejsce, niosąc coś w chustce kraciastej.
— Wszak pozwolicie i wy Baryń? — spytał serdecznie, wydobywając z chustki gorące świeżo upieczone w żarze ziemniaki. — Dano nam wprawdzie jakiejś rzadkiej polewki w południe, ale te ziemniaczki apetyczne co się zowie!
Sam ich zapach sprawił przyjemność Piotrowi, który