Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymówiła imię damy z naciskiem, dając tem do poznania, że to nie pierwsza lepsza, tylko osobistość znana i poważana ogólnie. — Chodźmy do niej.
— Natychmiast droga cioteczko — tak się kazała nazywać Mikołajowi. — Ale któż to taki?
— Pani Malwinczew. Słyszała o tobie od swojej siostrzenicy, którą miałeś uratować z wielkiego niebezpieczeństwa... czy teraz zgadujesz?
— Oh! bardzo wiele osób ratowałem — bąknął Mikołaj wymijająco.
— Jest ciotką księżniczki Maryi Bołkońskiej, którą zaproszono razem z nią... Oh! jakiegoś spiekł raka... cóż to się znaczy!
— Ależ nic zupełnie, zaręczam cioteczce kochanej.
— Dobrze, dobrze, panie Skrytowski! Już ja dowiem się wszystkiego i bez twojej pomocy.
Przedstawiła go damie lat co najmniej pięćdziesięciu, bardzo słusznej, bardzo otyłej, w turbanie z pąsowego aksamitu, złotem haftowanego na głowie i w takiej samej sukni paradnej. Tylko co była skończyła partję bostona z najpierwszemi matadorami miejscowemi.
Matrona owa, była siostrą matki księżniczki Bołkońskiej. Wdowa bogata i bezdzietna, mieszkała stale w Woroneżu. Stała w tej chwili płacąc partnerowi dług karciany. Rostow skłonił się jej z uszanowaniem. Spojrzała na niego z góry, co przychodziło z łatwością przy jej wzroście olbrzymim, a marszcząc brwi dalej, gromiła ostro jenerała, który wygrał był od niej dość znaczną sumkę.
— Cieszę się, że cię widzę kochanku! — wyciągnęła