Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
V.

Mikołaj podczas pauzy w tańcu, rozparty wygodnie w szerokiem karle, zabawiał się przybieraniem postawy coraz innej, w celu pokazania w świetle najkorzystniejszem, jaką ma w pasie wciętą i kształtną figurkę i małą, wąską, zgrabną nóżkę, obutą najwykwintniej na tę uroczystość. Nie przestawał uśmiechać się, prawiąc komplementa napuszyste i przesadne, pięknej, jasnowłosej mężateczce. Zwierzał się jej pół głosem z zamiarem uwiezienia i wykradzenia jednej z dam miejscowych.
— Którąż naprzykład?
— Oh! kobietka boska, zachwycająca! Oczy ma fiołkowe — dodał zaglądając figlarnie w oczy swojej sąsiadki — usteczka koralowe, szyjka, niby puch łabędzi, kibić cudowną bogini Diany...
Mąż zbliżył się w tej chwili do żony, pytając z kwaśnym uśmiechem o czem rozmawiają.
— Oh! Nikito Iwanowiczu — zerwał się Rostow natychmiast, ustępując mu miejsca obok żony z całą uprzejmością. I jakby chciał go zachęcić do wzięcia udziału w jego żartach, zwierzył się i jemu z pustym śmiechem ze swoją intencją wykradzenia i uwiezienia z sobą pięknej blondynki.
Mąż przyjął nader zimno to poufne zwierzenie, żona jego natomiast była rozpromieniona, nie posiadając się z radości. Gubernatorowa, najpoczciwsza pod słońcem kobieta, zbliżyła się do nich z miną na poły uśmiechniętą, a na poły surową.
— Anna Ignatjewna, chce z tobą mówić Mikołciu —