Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawodniej przy jakimś czynie chwalebnym, gdyś bronił od napaści jakiejś kobiety, nieprawdaż?
Piotr opowiadał dalej. Utknął na chwili gdy mordowano jego towarzyszów niedoli. Chciał im oszczędzić straszliwych szczegółów, krwawej egzekucji. Nataszka zażądała stanowczo żeby nie pomijał niczego. Doszedł w końcu do chwili w której poznał Platona. Wstali tymczasem od stołu a Piotr zaczął wśród opowiadania chodzić wielkiemi krokami po pokoju. Nataszka nie spuszczała go z oka.
— Nie potraficie panie nigdy zrozumieć ile nauczył mnie ten prostaczek, nie umiejący ni czytać ni pisać...
— Cóż się z nim stało? — spytała Nataszka.
— Zastrzelono nieboraka prawie w moich oczach! — Głos mu zadrżał głębokiem wzruszeniem, gdy zaczął im opisywać chorobę biedaka, nogi jego w ranach i w końcu jego śmierć tragiczną...
Nigdy nie przedstawiły mu się tak poetycznie owe przebyte przygody. Znajdywał w każdej z nich jakieś zupełnie nowe znaczenie. Uczuwał dziwną rozkosz opowiadając je Nataszce. Ona bo była prawdziwą kobietą, mogącą wykrzesać z duszy mężczyzny iskrę uczuć najszlachetniejszych. Nie słuchała go rozumem gotowym analizować wszystko według systemu tego lub owego filozofa, tylko chwytała w lot sercem każde słowo, nie wiedząc nawet o tem że wytęża całą uwagę. Dla niej nic nie było straconego: żaden ruch, najlżejsza głosu zmiana. Z tego odgadywała instynktowo pracę tajemniczą, która odbywała się w duszy Piotra w czasie niewoli.
I Marję zajmywało Piotra opowiadanie. Jej jednak