Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

inna myśl teraz do głowy strzeliła. Pojęła od razu że Nataszka z Piotrem mogliby się nawzajem pokochać, i żyć z sobą najszczęśliwiej. To przypuszczenie sprawiało jej radość niewypowiedzianą.
Była już trzecia po północy. Służba z twarzami blademi i wydłużonemi, od chęci snu niepohamowanej, weszła aby zmienić świece dogasające w świeczniku i kandelabrach. Nikt na to nie zwrócił uwagi. Piotr skończył nareszcie swoje bardzo długie opowiadanie. Był na prawdę mocno wzruszony, zażenowany i zaniepokojony. Odpowiadał nieśmiałym rzutem oczu na wymowne spojrzenia Nataszki, która chciałaby była przeniknąć i odgadnąć nawet i jego milczenie. Nie zważając na tak późną godzinę, szukał po głowie innego przedmiotu do rozmowy:
— Mówią tak wiele — rzekł od niechcenia — o moich cierpieniach i nieszczęściach przebytych... Gdyby mnie jednak spytano: — „Czy chcesz stać się takim jakim byłeś przed niewolą, lub przejść powtórnie cały szereg przygód fatalnych? — odpowiedziałbym bez wahania: — Stokroć wolę wycierpieć wszystko i jeść za przysmak najlepszy... końskie mięso!“ — Częstokroć wyobrażamy sobie że wszystko stracone bezpowrotnie, skoro los nas wyrzuci z utartej i zwykłej kolei. Tymczasem tak bywa najczęściej, że wtedy dopiero poznajemy prawdziwe Piękno i prawdziwe Dobro. Póki się żyje, póty nie trzeba wątpić o szczęściu. Powinniśmy go się zawsze spodziewać... mówię to do pani stosując w szczególności — zwrócił się ku Nataszce.
— Zapewne! — ta odpowiedziała nie na jego twierdzenie, tylko na myśl tajemną, która jej teraz przeszła