Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z młodych dam, przyjmowała z słodkim uśmiechem, nadskakiwania młodego i chwackiego huzara, który w dodatku jechał prosto z obozu i miał do opowiadania o tylu, tylu rzeczach ciekawych. Uszczęśliwiony łaską losu i samym sobą, dojechał późno w nocy do Woroneża. W oberży, gdzie mu luzak zamówił był wygodną kwaterę, kazał sobie podać to wszystko na wieczerzę, czego mu brakowało w obozie i wyciągnął się z zadowoleniem najwyższem w łóżku wygodnem. Nazajutrz, wyspawszy się należycie; świeżo ogolony, wyświeżony, zlany wonnościami paryskiemi, w mundurze galowym, z krzyżem za chrabrost na piersiach, (tego wszystkiego nie miał od dawna na sobie), poszedł z wizytami do miejscowych matador tak cywilnych jak i wojskowych.
Naczelny dowódzca miejscowej milicji, człowiek w starszym wieku, dotąd urzędnik cywilny, obecnie mając sobie nadaną rangę jeneralską, zdawał się uszczęśliwiony nowym tytułem i nowiusieńkim mundurem. Przyjął Mikołaja z miną surową i napuszoną, sądząc w swej naiwności, że tem powinien odznaczać się każdy wojskowy. Wybadywał go, to przytakując mu, to ganiąc, jak gdyby miał jakie prawo po temu. Ponieważ Mikołaj był w różowym humorze, bawił się arogancją głupiego pyszałka, zamiast czuć się tem obrażonym. Z tamtąd udał się prosto do gubernatora miasta. Ten był malutkim, żwawym człeczyną, z sercem na dłoni, jak to mówią. Przyjemny, uprzejmy, przyjął Mikołaja z otwartemi ramionami; wskazał mu natychmiast główne stajnie, gdzieby mógł dostać koni odpowiednich i pewnego właściciela, o jakie dwadzieścia wiorst, który miał również konie