Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prześliczne. Do tego, obiecał mu dać list polecający, jako do swego dobrego przyjaciela.
— Jesteś hrabio synem Stefana Andrzejewicza?... Moja żona, jest serdeczną przyjaciółką twojej matki. Zbierają się u nas znajomi w czwartki. Dziś właśnie czwartek, zrób że nam tę prawdziwą przyjemność hrabio kochany i przyjdź do nas na wieczór bez wszelkich ceremonji.
Prosto od gubernatora, Mikołaj najął jakąś wielce niepokaźną telegę, i kazał zawieść się do stajni wskazanej. Wziął z sobą na wszelki wypadek, aby zresztą podzielić się z kimś odpowiedzialnością, swojego wachmistrza. Właścicielem stada, rzeczywiście pierwszorzędnego, był stary kawaler, dawny kawalerzysta, sławny znawca koni, strzelec zapamiętały, i posiadający w zwyż tego wszystkiego stuletnią wódkę gdańską i prawie w tym wieku przedziwnego tokaja. Mikołaj ubił z nim interes w dwóch słowach. Zapłacił mu sześć tysięcy rubli za siedmnaście ogierów, pierwszorzędnych, do stada pułkowego. Zaproszony na dobry objadek, nie wylewał za kołnierz, pysznego starego węgrzyna, a ucałowany z dubeltówki nieocenionego swego amfitrjona, (z którym się już „tykał“, tak go był serdecznie pokochał w tych kilku godzinach), wrócił na kwaterę, w humorze jeszcze weselszym, szturkając raz po raz fiakra z końmi ochwaconemi na przednie nogi, aby go zmusić tym poczęstunkiem do prędszej jazdy.
Po tęgiej drzemce, odświeżywszy się i uperfumowawszy na nowo, udał się, może trochę za późno do państwa gubernatorstwa. Nie był to bal en forme, po-