Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szą rozpaczą, poznawszy śmierć na pierwszy rzut oka, w tej zupełnej bezwładności ciała Pawełka biednego.
— Oho! — powtórzył Dołogow za całą odpowiedź, jakby mu ten wykrzyknik sprawiał pewną przyjemność. Potem udał się prosto ku jeńcom rosyjskim, których otoczyli już byli kozacy.
— Spodziewam się, że go tu zostawimy? — spytał z krwią najzimniejszą Denissowa, który milczał spiorunowany.
Zsiadł z konia, rękami drżącemi podniósł Pawełka i odwrócił twarzą do góry.
Była zwalana błotem i krwią zakrzepłą. — „Jestem przyzwyczajony jeść łakocie... mam wyborne rodzenki... zabierzcie je wszystkie. — Mimowolnie przypomniał sobie te słowa Denissow. Kozacy spojrzeli zdumieni na swego dowódzcę, gdy najprzód wydarły się z jego piersi dziwne tony, podobne do szczekania małego pieska, aż nareszcie upadł na zwłoki Pawełka, oblewając łzami tę twarz tak mu przypominającą Nataszkę, z łkaniem gwałtownem, które mu piersi rozrywało.
Pomiędzy uwolnionymi jeńcami rosyjskimi był i Piotr hrabia Bestużew.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Piotr zasnąwszy tej nocy twardo jak zwykle, mimo ran w nogach, głodu i nędzy wszelakiej, widział we śnie przesuwające się obrazy i wypadki najrozmaitsze. To przebywał w swoim pałacu, otoczony przepychem i wygodami. To szedł z Platonem poczciwym u boku i jego wiernym Burkiem, pędzony nielitościwie dalej i dalej jako więzień przez rozbestwione i rozwścieklone