Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaków zbitych w kłąb u bramy dziedzińca. Spostrzegł w chmurze dymu twarz Dołogowa bladą i drgającą kurczowo. Krzyknął był waśnie na swoich ludzi:
— Konnica na przód! Zajść im z boku i z tyłu! Piechota ma zostać na miejscu!
— Nie ruszać się z miejsca!... Hurra! — zawołał Pawełek tracąc zupełnie przytomność. I nie zatrzymawszy się ani na chwilę rzucił się w sam środek gdzie wrzała walka najzaciętsza. Zagrzmiała nowa salwa, świsnęły kule, kozacy z Dołogowem na czele wjechali w bramę, dymem osłonięci. Widać było Francuzów ciskających broń na ziemię i wołających o pardon, lub też próbujących odeprzeć kozaków z dziedzińca. Niektórzy biegli pędem z góry ku stawowi. Pawełek galopował dalej po dziedzińcu, ale rzecz szczególna, zamiast trzymać konia za uzdę, wymachiwał w powietrzu obiema rękami pochylając się coraz bardziej na siodle w jedną stronę. Gdy koń jego potknąwszy się o niedopaloną kłodę drzewa w ognisku na pół zagasłem, stanął jak wryty, zwalił się jeździec ciężko na ziemię. Ręce i nogi drgały jeszcze przez chwilę, głowa atoli pozostała nieruchoma. Kula karabinowa przeszła mu przez mózg. Wyszedł z domu oficer francuzki z białą chustką zatkniętą na końcu szpady i oznajmił Dołogowowi, że się wszyscy oddają w niedolę. Ten zeskoczył z konia i poszedł do Pawełka, lecącego twarzą do ziemi, z rozkrzyżowanemi ramionami.
— Oho! — machnął ręką marszcząc brwi i podążył na przeciw Denissowa.
— Boże wielki! zabity! — krzyknął tenże z najwyż-