Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coraz gorzej żołdactwo francuzkie. Naraz przypomniało mu się opowiadanie Karatajewa, nacechowane jak zawsze dziwnie rzewną prostotą i sensem moralnym, że nie powinno się nigdy sarkać na wyroki opatrzności, tylko przyjąć wszystko z pokorą i rezygnacją, co na nas Bóg zsyła. To opowiadanie tyczyło się kupca pewnego. Człowiek ten na wskroś uczciwy, bogobojny, rozdający hojnie jałmużnę ubogim, w miarę jak mu bogactw przybywało, wybrał się z serdecznym swoim przyjacielem na pielgrzymkę do Ławry kijowskiej. Zapędzeni burzą i ulewą gwałtowną, zanocowali w jakiejś karczemce samotnej wśród lasu. Nazajutrz gospodarz karczemki, zastał wszedłszy do swoich gości zrana, towarzysza kupca przebitego długim nożem obosiecznym. Nóż zaś skrwawiony znalazł się pod poduszką kupca. Ten klął duszę i ciało że niewinny, nie wie zaś kto zabił jego towarzysza, ma bowiem sen twardy niesłychanie, szczególniej gdy się utrudzi jak wtedy, idąc mil kilka piechotą. — Nie pomogły wszelkie zaklęcia — tłumaczył Platon — kupca puszczono najprzód przez rózgi, a potem obciąwszy mu nozdrza, odesłano na resztę życia do kopalni w Nerczyńsku. Tam człek bogobojny przebył już był lat dziesięć katorgi, korząc się przed bogiem i nie sarkając na Jego wyroki niezbadane. Aż raz po robocie, podczas zebrania wieczornego, skazańcy zaczęli się spowiadać z zbrodni popełnionych i za co który tu się dostał. Wtedy odzywa się ów kupiec, gdy spytano z kolei za co cierpi? — Z dopustu Bożego dziateńki! Nic złego nie popełniłem. Jam od was szczęśliwszy. Wy macie każdy straszny ciężar na sumieniu... ten zatracił jedną duszę, ten dwie i trzy wyprawił na