Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Żegnam cię hrabio! — rzekł z cicha Dołogow. — Powiesz Waskowi, że rozpoczniemy taniec z pierwszym dnia brzaskiem. Ja dam sygnał umówiony... trzy wystrzały jeden po drugim. — Chciał się oddalić, ale Paweł chwycił go kurczowo za ramię, mówiąc z uniesieniem:
— Oh! jaki z pana bohater! Jak to pięknie! Jak wspaniale! A jak ja pana wielbię za to!
— No, no! dobrze, dobrze! — odrzucił śmiejąc się Dołogow. Pawełek jednak nie puszczał go. Domyślił się zatem, że chłopak pochyla się nad nim, pragnąc go uściskać. Pozwolił mu na to śmiejąc się dalej, a potem wyrwawszy mu się z objęcia, popędził galopem niknąc wkrótce w pomroku.





XXXVII.

Gdy Pawełek powrócił na leśniczówkę, zastał Denissowa w pierwszej izbie, czekającego nań z najwyższem niepokojem. Wyrzucał sam sobie najostrzej, że pozwolił mu na takie szaleństwo.
— Dzięki niebu! dzięki niebu! — wykrzyknął uszczęśliwiony na widok wchodzącego Pawełka. — Ale niech cię djabli porwą, jakiegoś mi stracha napędził! — temi słowy przerwał opowiadanie Pawełka pełne zapału. — Tobie zawdzięczam żem dotąd oka nie zmrużył. Idźże