Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spać czem prędzej. Mamy jeszcze czas uciąć sobie bodaj krótkiego szpaczka!
— Jam bo wcale nie spiący — odpowiedział Pawełek. — Znam siebie. Gdybym raz zasnął, jużby nie można mnie się dobudzić. Nie mam zresztą zwyczaju spać przed bitwą.
Został jeszcze w izbie przez chwilę, kończąc opowiadanie o cudach waleczności dokazywanych przez Dołogowa, i marząc o jutrzejszych świetnych czynach których dokaże, wsiadłszy na kark Francuzom. Widząc że Denissow chrapie na dobre, wyszedł przed dom.
Było dotąd ciemno na dworze. Mżył drobny kapuśniaczek. Tu i owdzie rysowały się mglistemi konturami sylwetki kozaków i koni uwiązanych do kołów w płocie. Trochę dalej stały dwa wozy zaprzężone. W głębi jaru dogasało ognisko obozowe. Pomiędzy kozakami i huzarami wielu nie spało. Można było słyszeć szmer ich głosów mówiących z cicha, i rozpoznawać szelest sprawiany przez konie obrok dojadające. Pawełek poszedł prosto ku wozom, przy których upięto dwa konie osiodłane. Poznał swojego doskonałego mierzynka z Białej-Rusi:
— I cóż Karabasiu, mój pieszczochu? — przemówił czule do konia głaszcząc go po głowie, i całując w łysinkę na czole. — Jutro będziemy obydwaj w nielada opałach!
— Jakto baryń nie spi? — odezwał się stary kozak siedzący na jednym z wozów.
— Nie mój poczciwy Likaczow... wszak tak się nazywasz? Tylko co wróciłem. Oddaliśmy wizytę Francuzom.