Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dym bataljonie, ile bataljonów składało konwój, i jaką ilość jeńców konwój prowadził?
— Nieznośna rzecz, wlec za sobą to ścierwo!... Czy nie lepiej rozstrzelać od razu tę hołotę! — dodał wybuchając śmiechem. Ten śmiech dziki przeraził Pawełka. Lękał się, żeby Francuzi nie domyślili się podstępu.
Niewczesny i okrutny śmiech Dołogowa nie znalazł echa pomiędzy Francuzami. Jeden z oficerów, leżący dotąd w cieniu na uboczy, okryty płaszczem, wstał z wolna, a zbliżywszy się do owego olbrzyma, szepnął mu słów kilka do ucha. Wstał i Dołogow w tej samej chwili, wołając o konie. — „Dadzą nam odjechać, czy nie?“ — pomyślał Paweł, ocierając się prawie o swego towarzysza. Przyprowadzono im konie.
— Dobranoc panom — rzekł Dołogow jakby nigdy nic. Pawełek radby był coś wykrztusić, ale nie był w stanie, tak go za gardło ściskało. Oficerowie szeptali dalej pomiędzy sobą. Dołogow nie mógł długo dosiąść konia, który wiercił się na wszystkie strony, strzygąc niespokojnie uszami. Nareszcie odjechał stępą, za bramę dziedzińca. Paweł jadący za nim miał ochotę spojrzeć po za siebie czy nie gonią za nimi, ale nie mógł zdobyć się na tyle odwagi. Nie jechali tą samą drogą, tylko wzdłuż wsi. Na środku ulicy zatrzymali się słuch wytężając.
— Słyszysz? — Dołogow wskazał ręką ognisko, w koło którego zebrali się byli jeńcy rosyjscy. Z tamtąd udali się na most, przejechali po pod nos szyldwachowi który puścił ich wolno i dotarli do miejsca, gdzie byli zostawili swego luzaka.