Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dano broń w kozły i piechury pokładli się na ziemi wilgotnej, aby wypocząć. Byli przekonani, że są już na stanowisku. Inni (a była to część przeważna armji), maszerowali noc całą i znaleźli się rzecz naturalna, zupełnie gdzieindziej.
Hrabia Orłów-Denissow, ze swoim słabym oddziałem kozaków, stawił się jedynie, w miejscu i porze oznaczonej z góry. Rozstawił swoich ludzi na krańcu pewnego lasu, obok którego szła wązka drożyna, prowadząca z wsi Stromiłowa do Dmitrowska.
Hrabia zasnąwszy nad ranem, został niebawem zbudzony, przyprowadzono mu bowiem do przesłuchnia jakiegoś dezertera z obozu francuzkiego. Był to podoficer Polak, z oddziału księcia Józefa Poniatowskiego. Oświadczył, że dla tego dezerterował, ponieważ pominięto go w awansie, innego podsunąwszy najniesprawiedliwiej. Powinien był, jak utrzymywał, zostać od dawna oficerem; był bowiem w całym pułku najwaleczniejszym. Teraz chce się zemścić za wyrządzoną mu krzywdę. Zaręczał najsolenniej, że Murat spędził noc o jedną wiorstę od wojska rosyjskiego. Jeżeliby mu dali sotnię kozaków do rozporządzenia nimi dowolnego, stawia w zakład własną głowę, że weźmie w niewolę króla Neapolitańskiego. Hrabia Orłow odbył walną naradę z resztą oficerów. Projekt podany wydał im się nadto ponętnym, żeby go można odrzucić. Każdy z nich gotów był szczęścia spróbować. W końcu po długich rozprawach i wnioskach najrozmaitszych, zdecydował się jenerał-major Grekow pojechać za przewodnikiem z dwiema sotniami kozaków.