Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale pamiętaj — zagroził mu ostro Grekow. — Jeżeliś skłamał, każę cię powiesić jak psa, na pierwszej lepszej gałęzi!... Wrazie gdyby nam się powiodło schwytać króla na prawdę, dostaniesz sto imperjałów w nagrodę.
Podoficer nic na to nie odpowiedział, tylko wskoczył lekko na siodło i ruszył z kopyta na koniu kozackim, w tropy za Grekowem. Zniknęli wkrótce w gąszczu leśnym. Orłow drżący z niewyspania i chłodu, który przenikał go do szpiku i kości, o brzasku dnia niepokoił się gorączkowo wziętą na siebie odpowiedzialnością. Wjechał w las cokolwiek dalej, potem skręcił na niewielki wzgórek, skąd można było dopatrzeć przez lunetę obozowisko francuzkie, nie bardzo wprawdzie wyraźnie bo dotąd cały widnokrąg tonął w mgle szarej. Kolumny rosyjskie miały wynurzyć się ze strony przeciwległej pagórka, po prawej ręce hrabiego Orłowa. Daremnie patrzał i patrzał, nie widział żeby pojawiał się tam ktokolwiek. Zdawało mu się tylko, że obóz francuzki budzić się zaczyna. — Oh! będzie na wszystko za późno... — pomyślał zniechęcony i rozczarowany, jak to się często zdarza, skoro nie odczuwamy już na sobie wpływu człowieka, który nam niejako myśl jakąś poddawał, wmawiając w nas, że tak będzie najlepiej. Teraz zaczynał przypuszczać, że ten podoficer to zdrajca, chcący ich w matnię wprowadzić, że go po prostu oszukał, że atak udać się nie może, a dwie sotnie kozaków Grekowa, zmarnują się, zawleczone Bóg wie gdzie przez owego dezertera.
— Czyż podobna, żeby króla zastano bez żadnej o-