Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cudne oczy i wyraził... Oh! mucha niegodziwa już znowu o mnie uderza!...
Fantazja gorączką podniecona otoczyła go w tejże chwili obrazami mglistemi i chorobliwemi majaczeniami.
Gdy umysł jego lawirował w ten sposób, między rzeczywistością a halucynacją, usłyszał lekki szelest, uczuł świeży prąd powietrza płynący z drzwi otwartych i nowa postać w bieli, drugi sfinks nieodgadniony, pojawił się na progu izby. Zjawisko było blade śmiertelnie, a oczy miało tak promieniste jak Nataszka...
— Oh! jak mnie męczą te halucynacje — pomyślał Andrzej, starając się nie widzieć tego widma drugiego. Widmo jednak nie znikało. Przeciwnie zbliżało się szybko ku niemu... możnaby było przysiądz, że to rzeczywiście postać żyjąca. Andrzej wysilał się, aby zebrać całą przytomność i zdać sobie sprawę dokładną, czem jest to zjawisko? Nadaremnie! Dzwoniło mu dalej w uszach, mąciło się w głowie, wszystko wirowało w koło niego... omdlał. Gdy po dłuższej chwili odzyskał zmysły, klęczała rzeczywiście przed jego łóżkiem Nataszka, Nataszka żywa, rzeczywista, nie żadne widmo wysnute z jego fantazji chorobliwej, ta właśnie, którą tak pragnął widzieć przed śmiercią i ukochać ową miłością czystą, Boską, objawioną mu w ambulansie, gdy leżał na stole operacyjnym, a obok niego jęczał żałośnie Anatol Kurakin. Poznał ją teraz tak dokładnie, że się nawet nie zdziwił jej widokiem, tylko doświadczył uczucia niesłychanej błogości. Nataszka spiorunowana, ubezwładniona, nie mogła i nie śmiała się ruszyć. Starała się stłumić łkanie gwałtowne, a twarz jej drgała kurczowo.