Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Andrzej westchnął, jak gdyby uczuł ulgę niespodziewaną, uśmiechnął się słodko i rękę do niej wyciągnął.
— Pani na prawdę?... Co za szczęście!
Nataszka wzięła go delikatnie za rękę i dotknęła się jej ustami rozpalonemi.
— Przebacz mi książę — szepnęła nie podnoszęc głowy. — Przebacz!...
— Kocham cię! — zawołał.
— Przebacz!
— Cóż ci mam dziecię przebaczyć?
— To... com uczyniła, — Nataszka mówiła cicho, głosem urywanym i z największym wysiłkiem.
— Kocham cię więcej niż kiedykolwiek — odpowiedział Andrzej przytrzymując dłońmi jej głowę, aby wpatrzeć się lepiej w te oczy czarowne i promieniste, o których majaczył przed chwilą. Wlepiła i ona w niego wzrok łzami przyćmiony, w którym czytał najżywszą miłość i rzewne współczucie.
Nataszka w tej chwili wcale piękną nie była, oczy podpuchły i zaczerwieniły się od płaczu, usta obrzękły, twarz pożółkła, wyglądała mizernie, z wyrazem niesłychanego smutku i przygnębienia. Andrzej atoli widział tylko jej oczy w łzach skąpane.
Służący Andrzeja obudził się pierwszy, a spostrzegłszy Nataszkę przy łóżku swego pana, zaczął trząść doktorem. Tymotkin widział i słyszał wszystko od początku. Zdumiony, nie śmiał przerwać jednem słowem ich rozmowy, starając się ukryć ile możności pod kocami.
— Co to znaczy? — wybuchnął lekarz surowo, po-