Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaczyć. Nalegał usilnie żeby przyniesiono książkę żądaną i podłożono mu ją pod głowę.
— Cóż wam to szkodzi? Przecie to was nic nie kosztuje — powtarzał skarżąc się żałośnie. — Dajcie mi ją bodaj na chwilę.
Lekarz wyszedł do sieni aby sobie umyć ręce.
— Boże wielki! — zawołał, podczas gdy mu służący lał wodę. — Jak on też może wytrzymać takie straszne boleści?!
Po chwili odzyskał przytomność. Był to jednak stan wyjątkowy. Człowiek zdrów i silny, umie połączyć myśli z marzeniami; rozpoznaje, rozgatunkowuje, że się tak wyrazimy, to co jest rzeczywistością, a co li błędnym ognikiem wytworzonym przez jego własną fantazją. Andrzej był na to zbyt osłabiony. Chwilami umysł jego zagłębiał się w jakąś kwestją metafizyczną, z jasnością pojęcia, której nie doświadczył nigdy dawniej, a wnet zaczynał majaczyć, widząc naprzykład nad głową jakąś piramidę z cieniutkich szpileczek świecących i z wiórów delikatnych. Zastanawiał się, jakim cudem to wisi w powietrzu? Dla czego duża mucha, przelatująca mu po nad głową, (mucha była rzeczywistością) i paląca go niby żelazem rozpalonem, ile razy dotknąła się jego twarzy, lub czoła, dla czego ta mucha nie rozwali owego „czegoś“ wiszącego w powietrzu?... A cóż to tam białego stoi przy drzwiach?... Jakaś postać tajemnicza, jakiś sfinks niedocieczony?... I on zbliża się, aby go dusić i męczyć!... A może to po prostu koszula przez krzesło przewieszona?
— Dla czego wszystko rusza się i tańcuje w koło mnie?... Co znaczy ten głos brzmiący mi w uszach jakąś