Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rości, jakby nie przekroczył był jeszcze lat młodocianych. Takim go jeszcze nigdy dotąd nie widziała. Podeszła ku niemu i ruchem szybkim, z gracją wrodzoną u niej a niewymuszoną, usunęła się przed jego łóżkiem na kolana. Uśmiechnął się słodko, czarująco i rękę do niej wyciągnął.





XLIX.

Tydzień minął od dnia operacji dokonanej na księciu Andrzeju. Według zdania lekarzy, zapalenie i zgangrenowanie kiszek, poszarpanych odłamem bomby, powinny były sprzątnąć go ze świata do kilkunastu godzin. On żył tymczasem już cały tydzień, ku najwyższemu zdziwieniu lekarza, a nawet jadł z apetytem i trawił nie źle. Zapalenie zaś zmniejszało się z dniem każdym. Przytomność odzyskał był Andrzej najzupełniej. Noc po wyjeździe z Moskwy była okropnie nużącą. Zostawiono go nawet w podróżnej karecie. Na drugą noc atoli sam żądał, żeby go przeniesiono na łóżko składane, które wiózł z sobą i kazał sobie przyrządzić zaraz herbatę. Uczuł jednak ból tak gwałtowny, gdy go z karety wynoszono, że zemdlał. Leżał tak długo nieruchomy, z oczami przymkniętemi na łóżku, potem oczy otworzył i wypił filiżankę herbaty. Pamiętał wszystko, co także dziwiło lekarza. Wziął go za puls i znalazł go spokojniejszym, co go tylko bardziej zasmuciło. Wiedział z długoletniego doświadczenia, że książę Andrzej, jest skazany na śmierć nieodwołalnie.