Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak to widział u pewnego jenerała, gdy wpadał w patos tragiczny mówiąc o wojsku rosyjskiem — żeśmy nie tylko nie potrzebywali zachęcać żołnierzów, ale raczej musieliśmy wstrzymywać w zapędzie, żeby ich nie wystrzelano co do nogi!... Tak, tak, ojcze, są to bohaterowie z wieków starożytnych! Zastęp godny Leonidasa! Mój jenerał Barclay de Tolly, również życia nie ważył ani trochę... był zawsze na przedzie pod gradem kul. Co do naszego oddziału, postawionego u podnóża góry, można sobie łatwo wyobrazić... — Tu Berg zaczął jedno zmyślać po prostu, drugie zszywać razem, z rozmaitych danych, które pozbierał był tu i owdzie ostatniemi czasami.
Niepokoił tylko i mieszał go widocznie wzrok Nataszki, wlepiony weń badawczo, jakby chciała wniknąć do głębi jego duszy i odkryć, o ile minął się z prawdą.
— Bohaterstwo armji rosyjskiej było niezrównane, i nie można tego dość napodziwiać, powtarzam to raz jeszcze — zwrócił się w stronę Nataszki, jakby chciał tą pochwałą pozyskać jej łaskę. — Rosji nie zależy tak bardzo na Moskwie. Jej wielkość spoczywa w sercach jej dzieci! Nieprawdaż tatku kochany?
W tej chwili weszła hrabina. Miała wyraz w twarzy smutny, przygnębiony i ponury. Berg zerwał się na równe nogi, ucałował po trzykroć jej ręce, zadając mnóstwo pytań i potrząsając głową z najserdeczniejszem na pozór współczuciem.
— Tak, tak, mateczko najdroższa! Dożyliśmy czasów bardzo ciężkich dla serca każdego prawego Rosjanina. Ale nie ma się znowu czem niepokoić. Odjedziecie jeszcze drodzy państwo dość wcześnie...