Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzebaby jednak dać o tem znać państwu — zauważyła stara klucznica, trochę zakłopotana.
— Oh! czy to warto? — Nataszka ręką machnęła. — Na ten jeden dzień? Moglibyśmy w końcu tę jedną noc w hotelu przenocować, oddając im nasze pokoje!
— Ah! panno hrabianeczko!... to znowu jeden z twoich pomysłów! Gdybyśmy nawet pomieściły ich w oficynach, musimy mieć przedtem pozwolenie państwa hrabstwa.
— Skoro tak, pójdę i poproszę!
Wbiegła pędem nazad na górę, i wsunęła się do matki gabinetu, gdzie czuć było ostrą woń eteru trzeźwiącego i octu.
— Mateczka spała?
— Czyż mogłabym usnąć bodaj na chwilę w tym tartasie? — hrabina wzruszyła miłosiernie ramionami. Lubiła namiętnie grać rolę ofiary, i teraz minęła się z prawdą, spała bowiem w najlepsze.
— Mamo, mój aniołku! — zawołała Nataszka klękając przed matką i przytulając twarzyczkę do jej twarzy. — Przepraszam, jeżelim cię zbudziła... nigdy więcej tego nie zrobię!... Mawra Kuźminicha przysłała mnie, żebym spytała... Są ranni... sami oficerowie... synowie naszych dobrych znajomych... Mateczka przecież pozwoli?... Nie mają ich gdzie ulokować... a ja wiem z góry, że mateczka nie miałaby serca odmówić biednym rannym przytułku...
Wypowiedziała to wszystko jednym tchem, jakby ją kto gonił.
— Kto, co?... Jacy oficerowie?... Kto ich sprowadził?...