Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cież o wiele wygodniej w przestronnych, dużych, chłodnych pokojach... ot! u nas naprzykład... Nasi hrabstwo i tak dziś pałac opuszczają.
— Czy by mi jednak na to pozwolno? — odrzucił ranny głosem omdlewającym. Trzebaby prosić majora naszego... — dodał wskazując tegoż oczami.
Nataszka spojrzała z przestrachem naprzód na rannego, a potem pospieszyła prosto do majora:
— Czy nie mogli by ci ranni być u nas pomieszczeni? — spytała rezolutnie.
— Któregoż z nich życzy sobie mieć panienka? — major odpowiedział z uśmiechem, salutując ją szarmancko.
Nataszka powtórzyła pytanie tonem spokojnym, prawie uroczystym. Jej twarzyczka i cała postać dystyngowana, tak zaimponowały majorowi, mimo białej chusteczki do nosa, niedbale na głowę zarzuconej, że major przestał się uśmiechać zalotnie, i tym razem przemówił z najwyższem uszanowaniem:
— Ależ i owszem... jeżeliby właściciele pałacu nic nie mieli przeciw temu...
— Naturalnie że pozwolą, dlaczegożby nie! — Nataszka skinęła mu z lekka główką, i wróciła do klucznicy, szepcąc jej do ucha:
— Można, można!
Natychmiast zwrócono telegę z rannym oficerem w bramę dziedzińca. Z tą samą chęcią oświadczyli się i mieszkańcy domów pobliskich. Ten wypadek przerywający niespodzianie monotonność życia codziennego, zachwycił Nataszkę. Kazała zajechać na dziedziniec kilkunastu wózkom z rannymi.