Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzonych, zwieszających się mu na kark i te przylepione do skroni fiksatorem, licowały najzupełniej z jego usposobieniem rozpaczliwem. Skoro przeszedł do sali obok, usłyszano tam natychmiast głos jego mocno podniesiony i gniewny.





X.

Zaledwie miał czas książę Andrzej zwrócić oczy w inną stronę, gdy wpadł jak kula hrabia Bennigsen, skinął mu li głową przelotnie, spiesząc do przyległego gabinetu. Chciał tam zaprowadzić ład jakikolwiek na przyjęcie cara. Czerniszew z Bołkońskim wybiegli na ganek. Monarcha zsiadał właśnie z konia. Wyglądał mocno zmęczony z głową na przód pochyloną. Było widocznem, że słuchał niecierpliwie i z najwyższem znudzeniem, uwag czynionych mu przez Paulucci’ego z gwałtownością nadzwyczajną. Postąpił naprzód, aby uwolnić się od natrętnika i przerwać mu słów potok. Włoch jednak cały zaperzony, zapominając o wszelkiej przyzwoitości, szedł krok w krok za carem, wrzeszcząc dalej na całe gardło.
— Co się tyczy tego, który poradził założyć obóz i oszańcować po nad Dryssą — wołał jeszcze, kiedy car zaczął wstępować na stopnie ganku, fiksując wzrokiem Andrzeja, którego nie poznawał wcale o ile się zdawać mogło. — Co do tego Sire — powtórzył Paulucci tonem iście rozpaczliwym, niewstrzymany niczem w swoim roz-