Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeżeli jest powód — mówił dalej, unosząc się coraz bardziej i zapalając własnemi słowami, co mu wydarzało się teraz coraz częściej — muszę jedynie przypisać winę kobiecie, wybranej najniestosowniej na towarzyszkę dla mojej siostry, i zupełnie niegodnej tego stanowiska!
Stary książę słuchał go z razu w milczeniu, przeszywając na wskroś oczami, a uśmiech wymuszony igrał mu po zwiędłych ustach, odkrywając ową dziurę w szczęce, do której syn nie mógł przywyknąć.
— O kim mówisz, mój drogi?... Już ci więc opowiadano?... Ah!...
— Mój ojcze, nie miałem i nie mam chęci sądzić ciebie — Andrzej wypowiedział te słowa sucho i szorstko. — Sam mnie zmusiłeś do tego. Powiedziałem, i będę zawsze utrzymywał, że Marja niczem tu nie zawiniła. Wina cała spada na tych, którzy... koniec końców winna wszystkiemu ta Francuzka!
— Ah! ty mnie osądzasz! osądzasz! — starzec mówił zrazu spokojnie głosem zwykłym, a nawet synowi zdawało się, że jest jakby zażenowany i zakłopany, co ma na ten zarzut odpowiedzieć? Nagle zerwał się na równe nogi, i krzyknął pieniąc się z gniewu:
— Precz mi z oczu! Precz! Nie chcę dłużej patrzeć na ciebie! Precz!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Książę Andrzej chciał opuścić natychmiast Łyse-Góry, siostra uprosiła go jednak, żeby jej darował choćby dzień jeden. Stary książę nie pokazał się więcej i nie przypuścił do siebie nikogo, prócz Francuzki i Tykona. Pytał co chwila czy syn już odjechał? Przed odjazdem