Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marję rzeczy niestworzone, jak jest coraz bardziej nieznośną ze swojemi zabobonami, do jakiego stopnia w głowie się jej przewróciło, jak się przyczepiła znienawidziwszy bez powodu pannę Bourrienne, jedyną istotę, jak zapewniał najsolenniej, która jemu, starcowi nad grobem, życie uprzyjemnia, swoją szczerą przychylnością i przywiązaniem...
Córka zatruwa mu tylko każdą chwilę, z tego powodu musi wiecznie chorować... a w dodatku psuje i dziecko najhaniebniej, napychając do jego małej główki najgłupsze wyobrażenia!
W głębi serca czuł że ona wartą była lepszego losu, i że był jej katem po prostu. Wiedział jednak i o tem, że nie przestanie nigdy nim być, i znęcać się nad swoją ofiarą nieszczęśliwą. — Dla czego Andrzej, który dostrzegł wszystkiego, nie mówi mi ani słowa o swojej siostrze? — pomyślał. — Przypuszcza widocznie że jestem jakimś potworem, starym niedołęgą, który aby pozyskać względy Francuzki, prześladuje bez powodu własną córkę?... Skoro nie rozumie, trzeba mu tę rzecz wytłumaczyć... Musi zrozumieć moje powody!
— Nie byłbym zaczął o tem mówić, gdyby ojciec nie był wspomniał o mojej siostrze — odrzucił Andrzej na to zwierzenie niespodziewane, z wzrokiem wlepionym w posadzkę, nie śmiejąc spojrzeć na starca, którego miał potępić raz pierwszy w życiu, i sąd ostry wypowiedzieć otwarcie w jego przytomności. — Skoro jednak ojciec życzy sobie tego, będę mówił szczerze: Jeżeli powstało jakie nieporozumienie między ojcem a Marją, nie ją o to oskarżam, wiem bowiem jak ojca czci i kocha...